Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wieść o sobie. Jak widzisz, musisz gracko wywinąć się z tego tartasu, Alanie. Czas nagli! Niema co marudzić dla głupich paru gwinej. Oni niechybnie cię tu zwęszą, niechybnie będą szukali i niechybnie ciebie obciążą winą za dzisiejsze zdarzenie. Jeżeli niesława ta spadnie na ciebie, tedy spadnie i na mnie, bo jestem twoim bliskim krewniakiem i gościłem ciebie w mym domu, gdyś bawił w naszej krainie. A jeżeli spadnie na mnie... — tu przerwał i zbladłszy na twarzy, jął kąsać sobie palce. — Byłaby to rzecz bolesna dla naszych przyjaciół, gdyby mnie powieszono.
— Byłby to dzień nieszczęsny dla Appinu — rzekł Alan.
— Tenci to dzień właśnie nie chce przejść mi przez myśl i przez gardło — mówił dalej Jakób. — Człowiecze, człowiecze, człowiecze... mój Alanie! rozmawialiśmy obaj przódy, jak dwaj głupcy!
Tak krzycząc, tłukł dłonią w ścianę, aż rozlegało się po całym domu.
— Tak, prawda i to — rzekł Alan; — a ten oto przyjaciel mój z Nizin — (tu skinieniem głowy wskazał na mnie) — dawał mi dobrą radę tyczącą się onej głowy... gdybym tylko chciał go posłuchać!
— Ale zważ-no, — prawił Jakób, powracając do poprzedniego usposobienia, — jeżeli uda się im mnie nakryć, Alanie, to wtedy, gdy tobie będzie potrzeba pieniędzy. Albowiem wobec tego wszystkiego, co ja mówiłem i co tyś mówił, pozory będą bardzo silnie przemawiały przeciwko nam obu; czy ci to przyszło na myśl? Spróbujno tylko ze mną się porozumiewać, a zobaczysz, że ja sam będę zmuszony zadokumentować ciebie, ba, będę musiał naznaczyć cenę na twoją głowę... a jakże, będę do tego zmuszony! Bolesna

188