Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niżej i niżej, jak gdyby jakaś ręka ciągnęła go wdół — i toń morska zamknęła się nad Zgodą z Dysart...
Wiosłując do brzegu, nie mówili ani słowa, jako że byli oszołomieni grozą tego zatonięcia; zaledwie jednak postawili nogę na wybrzeżu, Hoseason ocknął się jak gdyby z jakiejś zadumy i zaczął namawiać swych kamratów, żeby capnęli Alana za kołnierz. Oni, ma się rozumieć, cofnęli się, nie mając wielkiej chęci do spełnienia rozkazu; ale Hoseason rozpieklił się jak sam djabeł — i jął krzyczeć, że Alan jest osamotniony, — że on to jest przyczyną zguby okrętu i zatopienia wszystkich kamratów, — że posiada przy sobie znaczną sumę pieniędzy, tak iż jednocześnie można osiągnąć zemstę i bogactwo. Było ich siedmiu na jednego; w tej części wybrzeża nie było skały, którą Alan mógłby osłonić swe plecy, przeto marynarze zaczęli się rozsypywać i zachodzić mu tył...
— A potem — mówił Alan — ten chuchrak z ryżą głową... nie pamiętam jak mu było na nazwisko...
— Riach — podpowiedziałem.
— Tak, tak! — rzekł Alan, — Riach! Otóż on jął za mną orędować, zapytując ludzi, czy nie boją się sądu, a nakoniec ozwał się: „Dalibóg, sam nadstawię karku za tego górala!“.. Ten chuchrak z ryżą głową nie jest-ci złym do gruntu człowiekiem. Ma on pewne pojęcie o tem, co się godzi a co się nie godzi.
— A jakże! — potwierdziłem, — był on dla mnie po swojemu życzliwy.
— I taki też był dla Alana, — rzekł mój druh, — dalibóg, przekonałem się, że to człek dobrych zasad! Ale zresztą widzisz, Dawidzie, rozbicie okrętu i krzyki tych nieboraków bardzo nim wstrząsnęły... i to może było powodem jego dobroci...

181