Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Co znowu Dawidzie, — odrzekł Alan, — człek niewinny ma przecież zawsze możność oczyszczenia się wobec sądu; ale co się tyczy chłopaka, który posłał kulkę, sądzę, że najlepsze dlań miejsce będzie pośród wrzosów. Ci, którzy nie umaczali rąk w żadnej sprawce, powinni mieć wzgląd na los tych, którym się to przydarzyło. Albowiem jeżeliby drugim razem było naopak, to jest, gdyby ten chłopak, któremu nawet nie zdołałem dobrze się przypatrzeć, był na naszem miejscu, (a my w jego położeniu, co łatwo mogło się trafić), przypuszczam, że bylibyśmy mu bardzo zobowiązani, gdyby on ściągnął na siebie żołnierzy.
— Alanie, — odrzekłem, — nie powiem, iż jest to, według mego rozumienia, postępek zalecony przez naukę chrześcijańską, bądź co bądź, jest to postępek chwalebny. Przeto po raz drugi proszę cię o przyjęcie mej ręki.
Na to on wyciągnął do mnie obie dłonie, powiadając, że chyba rzuciłem urok na niego, gdyż gotów był mi wszystko wybaczyć. Potem bardzo spoważniał i oznajmił, że nie mamy wiele czasu do stracenia, gdyż musimy obaj uciekać z tej krainy: — on dlatego, że był zbiegiem, oraz dlatego, że cały Appin będzie teraz przetrząśnięty jak komora i każdy będzie musiał zdać dobrą sprawę o sobie; ja zaś dlatego, że byłem oczywiście wmieszany w to zabójstwo.
— Ech! — ozwałem się, chcąc mu dać małą nauczkę; — nie obawiam się sprawiedliwości w mym kraju.
— Jak gdyby to był twój kraj! — obruszył się Alan. — Albo jak gdyby prowadzono śledztwo tutaj, w kraju Stuartów!
— Wszystko to Szkocja — odrzekłem.

176