Strona:Robert Ludwik Stevenson - Porwany za młodu.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

migi, o co mi szło; atoli zamiast zwykłego wskazania mi drogi, dawano mi wyjaśnienia po gallicku, co docna zbijało mnie z tropu; nic też dziwnego, że często bądź zbaczałem z drogi, bądź też po niej kołowałem.
Nakoniec, około ósmej wieczorem, gdym już był zmęczony nie na żarty, doszedłem do samotnego domu i jąłem prosić, by mnie doń wpuszczono. Spotkałem się z odmową, — aż dopiero uświadomiwszy sobie, jaki urok ma pieniądz w tak ubogiej krainie, podniosłem w palcach jedną z mych gwinej; wtedy gospodarz, który dotychczas udawał, że nie umie po angielsku i znakami rąk odganiał mnie od dźwierzy, naraz zaczął mówić tak wyraźnie, jak było potrzeba, i za pięć szylingów zgodził się mnie przenocować i doprowadzić mnie nazajutrz do Torosay.
Tej nocy spałem niespokojnie, bojąc się, by mnie nie ograbiono; jednakże niepotrzebnie dręczyłem sam siebie, gdyż gospodarz mój nie był złodziejem, ale biednym kmiotaszkiem i wielkim filutem. W swem ubóstwie nie był odosobniony, gdyż nazajutrz musieliśmy iść aż pięć mil do domu człeka, zwanego przezeń bogaczem, ażeby zmienić jedną z mych gwinej. Człek ten mógł być sobie bogaczem w Mull, ale na południu niktby go nie obdarzył tem mianem; albowiem w sam raz tyle ile nam było potrzeba, wynosiła cała jego gotowizna — cały dom przetrząśnięto, zanim zdołano wygrzebać i zebrać do kupy dwadzieścia szylingów srebrem. Nadwyżkę jednego szylinga[1] przywłaszczył sobie, utyskując, że mógłby źle wyjść na tem, gdyby tak wielka suma pieniędzy miała być „uwięziona“. Mimo wszystko był bardzo uprzejmy i bar-

  1. Gwinea od r. 1717 miała wartość 21 szylingów.
145