Strona:Robert Louis Stevenson - Człowiek o dwu twarzach.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

adwokat serdecznie — jeżeli my tu zostaniemy na dole i stąd dalej z tobą będziemy gawędzili.
— Otóż to właśnie i ja chciałem zaproponować — odparł doktór z uśmiechem. — Lecz zaledwie te słowa wypowiedział, uśmiech jego nagle jakgdyby się urwał, a w jego miejsce na twarzy doktora tak bezdenny malował się przestrach i taka czarna rozpacz, że obu panom na dole krew w żyłach zakrzepła. Widzieli tę twarz tylko przez krótką chwilę, bo okno natychmiast zostało zamknięte, ale ta chwila zupełnie wystarczyła.
Opuścili więc podwórze nie mówiąc do siebie ani słowa. Również i uliczkę przeszli w milczeniu i dopiero gdy dostali się na jedną z głównych ulic, gdzie nawet w niedzielę panował pewien ruch, Utterson rzucił wzrok na swego towarzysza. Obaj byli bladzi, a w ich oczach malowało się przerażenie.
— Boże, zlituj się nad nami! — wyszeptał Utterson.
Enfield natomiast potakiwał tylko bardzo poważnie i szedł w milczeniu dalej.