Strona:Robert Louis Stevenson - Człowiek o dwu twarzach.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Hyde nagle pełen gniewu. — Nie sądziłem, byś pan mógł kłamać!
— Słuchaj no pan — rzekł Utterson — trzymaj pan swój język na wodzy!
Hyde mruknął tylko, a potem zaśmiał się szyderczo. W następnej chwili otworzył z nadzwyczajną szybkością bramę i znikł z oczu Uttersona.
Adwokat stał jeszcze chwilę jakby przykuty i czuł dziwny niepokój. Potem powolnym krokiem począł się oddalać, przystawał jednak co parę chwil, pocierając kilkakrotnie czoło, jak ktoś, co sam nie wie, co się z nim właściwie dzieje. Problem, nad którym tak po drodze łamał sobie głowę, był jednym z tych, jakie rzadko tylko dają się rozwiązać.. Hyde był blady i karłowaty, wyglądał dziwnie zdeformowany, a jednak żadne ściśle określone upośledzenie stwierdzić się nie dało; miał nieprzyjemny uśmiech, wobec adwokata zachowywał się w sposób, będący dziwną mieszaniną trwożliwości i rubaszności, a głos jego był chrypliwy, szeptający i brzmiał jakby złamany. To wszystko usposobiało przeciw niemu, ale razem wzięte nie było jednak w stanie wytłumaczyć wstrętu, odrazy i strachu, jakim Utterson czuł się coraz bardziej przejęty.
— Musi w tem być jeszcze coś innego — rzekł nagle głośno do siebie samego pełen przerażenia. —