Strona:Robert Louis Stevenson - Człowiek o dwu twarzach.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zostawiwszy przyjacielowi parą sekund do uspokojenia się, zabrał się do kwestji, z którą przyszedł.
— Czy znasz przypadkowo pupila jego, niejakiego Hydego? — zapytał.
— Hyde? — powtórzył Lanyon. — Nie, nigdym o nim nie słyszał. Musi to być coś z nowszej daty.
Tyle tylko wyjaśnienia zabrał ze sobą adwokat do swego olbrzymiego łoża, na którem rzucał się niespokojnie aż do rana. Całą noc umysł jego pracował nad rozwiązaniem zagadki, która mu się wydawała coraz więcej zawikłaną.
Biła już szósta godzina na wieży pobliskiego kościoła, a on wciąż jeszcze łamał sobie głowę nad tym problemem. Dotąd tylko rozum jego nim się zajmował, teraz zaś obudziła się także jego wyobraźnia, i wśród ciszy nocnej opowiadanie Enfielda przesuwało się przed duchowem okiem jego, jak szereg jasno oświetlonych obrazów. I tak widział wyraźnie ulicę, potem postać człowieka szybko kroczącego, potem dziecko, biegnące od lekarza do domu, a wreszcie zderzenie się obu postaci, powalenie dziewczynki na ziemię i dalsze kroki potwora, nie troszczącego się wcale o krzyk dziecka. Albo widział także pokój sypialny swego przyjaciela, w którym ten leżał w łóżku i śnił, a potem drzwi się otwierały, zasłona łóżka została gwałtownie odchylona, przyjaciel ze snu obu-