Strona:Robert Louis Stevenson - Człowiek o dwu twarzach.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

coś niewypowiedzianie nowego, a dlatego właśnie błogiego. Uczułem się przedewszystkiem młodszym, a ciało moje wydawało mi się lekkie. We wnętrzu byłem świadomy odurzającej wolności, czułem, że płynie przezemnie strumień nieokiełzanych popędów zmysłowych, czułem się zwolniony od wszelkich zobowiązań moralnych, była we mnie jednem słowem nieznana nigdy przedtem swoboda, nie tchnąca jednak bynajmniej niewinnością.
Zaraz przy pierwszym tchu w tem nowem życiu poznałem, że stałem się bardziej grzeszny, dziesięciokrotnie grzeszniejszy niż przedtem, poprostu niewolnikiem zła, które pierwotnie we mnie tkwiło. A ta świadomość odurzała mnie jak mocne wino. Wyciągnąłem ramiona w rozkosznym przedsmaku tych nowych uczuć, a przytem nagle stwierdziłem, że postać moja się znacznie zmniejszyła.
Wtedy w gabinecie moim nie było jeszcze zwierciadła, kazałem je dopiero później wstawić, jedynie dla celów tej transformacji. Tymczasem noc mijała i zaczęło świtać. Mieszkańcy mego domu spali jeszcze snem twardym, gdy ja, podniecony nadzieją i triumfem, postanowiłem udać się do mej sypialni. Szedłem podwórzem, gdzie gwiazdy spoglądały na mnie zdziwione, jak sobie wmawiałem, że widzą pierwszą istotę takiego rodzaju. Skradałem się kurytarza-