Strona:Robert Louis Stevenson - Człowiek o dwu twarzach.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łem, ukrywałem je z wstydliwością prawie że chorobliwą. Raczej więc moja nadmierna dążność, aniżeli niskość charakteru sprawiła, że stałem się takim, jakim byłem. Ona też rozdzieliła u mnie w głębszy tylko sposób niż u innych ludzi kręgi zła i dobra, stanowiące dwoistość natury człowieczej. W tym stanie musiałem przeto uparcie i głęboko zastanawiać się nad tym dualizmem, będącym jednym z korzeni religji i źródłem nieskończonej udręki. Ale pomimo, iż tym sposobem dwie dusze we mnie mieszkały, nie byłem ani tu ani tam obłudnikiem, gdyż obie strony mej istoty opanowywały mnie naprzemian całkowicie. Całem mojem ja usuwałem wszelkie tamy i zanurzałem się w hańbie, ale taksamo pracowałem w obliczu świata nad postępem wiedzy lub nad łagodzeniem trosk i cierpień ludzkich. I całkiem przypadkowo zawiodły mnie moje studja naukowe, skierowane głównie na mistycyzm i transcendentalność, na drogę, która rozświetliła mi najjaśniej tę bezustanną walkę w moim wnętrzu. Z każdym niemal dniem zbliżałem się tą drogą zarówno ze strony moralnej jak i rozumowej do tej prawdy, przez której odkrycie skazany zostałem na tak straszliwy koniec.
Odkryłem mianowicie, że człowiek w rzeczywistości nie jest — jedno, tylko dwa. Powiadam: dwa, gdyż wiedza moja dalej nie postąpiła. Inni pójdą