Strona:Roald Amundsen - Życie Eskimosów.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

poza tem towarzyszyło nam jeszcze czterech innych, każdy w swoim kajaku. Około ósmej byliśmy na statku. Obliczyłem się z Eskimosami, płacąc im amunicją za mięso i ryby. Na statku naradziliśmy się z towarzyszami, co robić z Manni. Wszyscy zgodziliśmy się na to, że Manni byłby towarzyszem dużo więcej pożądanym, niż Tonnich, który przez czas pobytu na statku zasłużył sobie tylko na miano żarłoka. Gdy ten podszedł do mnie, zapytałem go: „Cóż, drogi mój Tonnichu, czy chcesz koniecznie jechać z nami do kraju białych?“
Na to odpowiedział mi natychmiast z rozbrajającą szczerością, że nie ma już najmniejszej ochoty do tej podróży. Ludzi tych rzeczywiście trudno było zrozumieć. Przed trzema dniami gorąco pragnął tej podróży i teraz gdy życie na statku upływało mu lekko, jak ptakowi w konopiach, ochota do podróży gdzieś zniknęła. Przyjąłem tę niespodziewaną wiadomość z zupełnym spokojem, gdyż teraz mogłem załatwić sprawę z Manni. Jednak znalazła się jeszcze przeszkoda, bo słowo ostatnie miał opiekun Manni Umiktuali, który musiał dać pozwolenie na wyjazd swego wychowanka. A tego pozwolenia nie uzyskałem za darmo. Przybył na statek i zażądał za chłopca zapłaty. Pilnik i stary nóż zaspokoiły jego wymagania — zbyt wygórowaną więc nie była cena za wychowanka.


Ristedt, który miał prowadzić statek w dalszej podróży, otrzymał rozkaz zrobienia z Manni „Kabluna“. Wielka ilość mydła i proszku perskiego, jakie przytem zużył, dawały rękojmię, że Manni jest dobrze wymyty i włosy ma w porządku. Nie mogliśmy się