Strona:Respha.pdf/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
I.

Pod niebem przepojonem jasnością poranka, śród pieściwych czarów wiosny szło dwu wędrowców. Na nagich do kolan nogach ich osiadła ciemna sadź pyłu nie z jednej drogi zebranego. Obaj w pasterskiej odzieży, z kijmi grubemi w dłoniach i sumkami u boku szli zwolna, dobrze już umęczeni.
Jeden z nich był tęgim młodzieńcem za całą krasę mającym świeżość policzków i jędrność mięśni. Drugi, nieco starszy, był uderzająco piękny. Oracze w polach, winiarze w winnicach przystawali i dłonią od słońca oczy osłaniając długo patrzali za nim z uśmiechem zadowolenia, z jakim każdy człowiek ogląda jakiś niezwykły kwiat, gdzieś raz na lat sto rozkwitający. Z umiłowaniem nasadzić go musiała dłoń boska.
Nad prostem, miernie wydłużonem czołem wiły się czarne kędziory. Nos nieznacznie zgięty; niewielkie nozdrza, lekko rozdymające się gdy drażnił je mocny poranny aromat ziół; usta drobne; oko duże o ciemnej siatkówce i czystej głębi wejrzenia —