Strona:Radosne i smutne.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 11 —



mam ukryty milion, a w podeszwie prawego brylanty, z wrodzonej mi zaś obłudy, w celu ukrycia skarbów, piszę wiersze. Bardzo to jest wesołe i straszliwie zabawne, powoli zaś można do tego przywyknąć. Gdy się jednak rzecz tę wszechstronnie rozważy, nie można nie przyznać słuszności ludziom spokojnym i dobrze wychowanym, którzy napracowali się nad stworzeniem dla stolicy siedemdziesięciu siedmiu kabaretów, kiedy nagle zjeżdża tłum biednych krewnych i rozsiada się ze stosem manatków. Żeby to jeszcze był przyzwoity gość, taki, co przyjdzie i pójdzie, ostatecznie gościnność polska zna swoje tradycje, ale to są goście nieprzyzwoici, bo taki to przyszedł, siadł, a wyjedzie dopiero na Powązki.
Wojna w istocie rozpętała namiętności i rozzuchwaliła ludzi.
Dość trudno tedy jest pojąć radość tej części Warszawy, która, szczęki zaciąwszy, postanowiła pracować bez wytchnienia, stwarzać szkoły i budować na rumowiskach, radość z powrotu wielu rąk do pracy. Swój zawsze swego znajdzie, przeto i ci się prędko znajdą, wynajdą jakieś pokrewieństwo serc i dusz, zaklną się imieniem polskiego Pana Boga i zaczną nauczać dzieci, uczciwie szyć buty, uczciwie pisać