Strona:Radosne i smutne.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 112 —



nurt ducha polskiego, co zwrócił się twarzą ku nieszczęściu, spoważniał, skrzepł, stężał i idzie spokojnie ku zwycięstwu, wyrobionemu nie brawurą i fantazją polską, lecz bólem, niepokojem, męką trwóg i śmiertelnej troski o Ojczyznę. Już nic, już żadna zła, biczem spędzona siła, nie odwróci dostojnego biegu wielkiej rzeki, która wypłynęła z polskiej skały. Mojżesz w nią uderzył kijem, tylko wcale nie pragnął tego cudu.
— Niepewna jeszcze, cicha radość, wrodzona już w duszy wśród warszawskich murów, radość bladolica i niedokrwista, zduszona jeszcze i przyciszona, rośnie nam w duszach jak kwiat i tryska z oczu i z niemych ust na tej polskiej drodze, po której wije się pancerny smok wojny, po której się toczy żelazny wóz, już uczciwy, na czterech kołach, jak Bóg przykazał, a nie biedka na dwóch ze złamanym dyszlem, z narowistym koniem i z żydkiem, jako pasażerem. Zbiliśmy wóz z dębu i żelaza i jedziemy.
Pod Modlinem radość ta, rozlana jest w powietrzu; tu drogi już zatłoczone, tu bowiem, we wspaniałej tej, na wodach czuwającej twierdzy, jest jakiś centralny organ, skąd wojna najbliższego terenu, czerpie swoją krew. Prawa i lewa strona drogi pełna, — przed siebie jadą