Strona:Rabindranath Tagore - Gora.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdy Satish miał odejść, Binoy zapytał go:
— Czy wolno ci tak chodzić samemu?
Na co mały brzdąc odparł z urażoną dumą:
— Przecież zawsze tak chodzę!
Gdy Binoy zaproponował:
— Odprowadzę cię do domu! — wtedy ów uczuł się na dobre dotknięty takiem lekceważeniem jego męskości i rzekł:
— Na co pan ma się trudzić? Całkiem dobrze mogę zajść sam!
I zaczął opowiadać różne dawniejsze wypadki, by pokazać, jak mu to było rzeczą zwykłą, chodzić bez opieki. Czemu jednak pomimo wszystko Binoy uparł się iść z nim do bramy domu, pozostało dla chłopca zagadką, jak również i to, czemu na zaproszenie Satisha, by wszedł do ich domu, Binoy odmówił, powiadając:
— Nie, nie mogę dzisiaj; przyjdę innym razem.
Po powrocie do domu Binoy wyciągnął kopertę i jął odczytywać adres na niej wypisany, a czynił to tylekroć, że niebawem umiał już na pamięć każdą kreskę, czy zakrętas pisma. Następnie włożył je wraz z całą zawartością do skrzynki, okazując taką troskli wość, iż ktoś mógłby mieć pewność, że te pieniądze chyba nigdy nie będą użyte, nawet w najcięższej biedzie.

ROZDZIAŁ II

W pewien ciemny wieczór, podczas pory deszczowej, niebo zaciągnęło się ciężkiem brzemieniem wilgoci. Pod cichą władzą posępnych, jednobarwnych zwałów obłocznych nieruchomo spoczywało miasto Kalkuta, niby wielkie niepocieszone psisko, zwinięte w kłębek, z głową wtuloną w ogon. Od zeszłej nocy mżyło zawzięcie, co wystarczało do stworzenia błota na ulicach, lecz nie wystarczało do spłókania kurzu. O czwartej popołudniu deszcz ustał, lecz chmury wyglądały jeszcze wciąż groźnie. W taką to pieską pogodę, gdy niezbyt przyjemnie pozostawać w domu, a niebez-