Strona:Rabindranath Tagore - Gora.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.



ROZDZIAŁ I.

Było to w Kalkucie podczas pory deszczowej; rozpierzchły się obłoczki poranne i niebo było zalane jasnem światłem słonecznem.
Binoy-Bhusan stał sam jeden na górnej werandzie swego domu, przyglądając się gnuśnie, wzrokiem pełnym nudy, nieustannie przepływającemu tłumowi przechodniów. Niezbyt dawno ukończył studja, ale dotychczas nie wziął się jeszcze do systematycznej pracy. Wprawdzie pisywał do dzienników i organizował wiece — lecz na tem przecie nie mógł poprzestawać. To też właśnie w ów poranek, tęskniąc do pracy bardziej określonej, nie mógł usiedzieć spokojnie.
Przed sklepem naprzeciwko stał żebrzący baul[1], odziany w pstrokatą szatę, jaką noszą ci włóczędzy-pieśniarze, i śpiewał:

Do klatki wleciał ptaszek nieznany,
Sam nie wiem, skąd się wziął tutaj.
Myśl ma nie zdoła spętać mu nóżek:
Poleciał — sam nie wiem, dokąd...

Binoy odczuł chętkę, by zawołać baula na górę i spisać jego kantyczkę o nieznanym ptaszku. Ale po dobnie jak w nocy, gdy nastanie nagły chłód, zbyt wiele fatygi kosztuje nas sięgnięcie po drugą derkę, tak też i baul nie został wezwany, kantyczka o nieznanym ptaku nie została zapisana i jedynie jej nuta dźwięczała przez czas jakiś echem w głowie Binoya.

Właśnie w tej chwili przed jego domem zdarzył się wypadek. Jakaś wytworna kareta, zaprzężona w parę

  1. Ba-ul — wędrowny asceta i śpiewak religijny; pisze o baulach sani Tagore w dziele Jedność twórcza“ (Przyp. tłumacza.)