Strona:R. Henryk Savage - Moja oficjalna żona.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie — rzekła z dziwną potulnością. — Idzie o spódnicę.
— O spódnicę? Oho! Czy tren nie w porządku? Czy panier nie przylega ściśle do smukłej kibici, którą obejmie w mazurce gwardzista?
— Tak, właśnie idzie o panier! — odparła ulegle, podczas gdym myślał, że drwiny moje oburzą ją. — Spójrz pan. Niema w nim kieszeni, a to rzecz niewygodna. Wszywam kieszeń w panier.
— Kieszeń w sukni balowej! — zauważyłem ze śmiechem. — Biedny Worth przewraca się chyba w grobie. Cóż tam pani chcesz włożyć? Wszakże flakonik z perfumami i chustkę nosi się w torebce.
Zdumienie moje wzrosło jeszcze, gdy wstała, szepcząc:
— Na miłość boską, nie rozpraszaj pan myśli moich... — urwawszy nagle, jęła płakać, bła­gając: — Ulituj się pan, miej zmiłowanie i zostaw mnie samą z sumieniem i Bogiem moim.
— Tak? Sumienie pani porusza się, nakoniec! O, ten nicpoń Sasza!
Wyrzuciwszy te słowa, które rozdzierały mi serce, pojechałem do Jacht-Klubu, gdzie spożyłem obiad. Dopiero o wpół do dziesiątej wróciłem do hotelu. Było dość czasu ubrać się na bal, w celu nadzorowania damy, która, nosząc nazwisko moje, nie szczędziła go, jak należało.