Strona:R. Henryk Savage - Moja oficjalna żona.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Cóż za komedjanci z tych Słowian! Wiedziałem dobrze, iż mnie nienawidzi, nie chcąc się atoli dać obałamucić sztuczkami dyplomatycznemi, mimo wstrętu, uścisnąłem podaną prawicę, mówiąc:
— Drogi kuzynie, nie narzucam się nigdy bogini szczęścia, pozyskawszy poprzedniego wieczoru uśmiech jej! — Potem, chcąc udręczyć oboje, dodałem: — Ale jesteś mi jeszcze winna ranne powitanie, droga żoneczko!
Gdym się pochylił nad piękną kusicielkę, by ucałować jej usta, spojrzała na mnie tak błagająco cudnemi oczyma, że poprzestałem na muśnięciu wąsami białego czoła, za co szepnęła mi podziękę.
— Dopiero co oddałam wraz z Olgą wizyty! — powiedziała, uśmiechnięta wdzięcznie. — Kuzynek Sasza był łaskaw towarzyszyć mi do księżnej Palicyn! — Tu rzuciła przeklętemu gwardziście spojrzenie poufne, które mnie doprowadziło do pasji. — Wiesz, że przyobiecałam spędzić z nią resztę popołudnia. Na kolację oczekuje księżna także ciebie. Przejeżdżając, wstąpi­łam tylko, by wziąć cięższe futro, gdyż temperatura spadła znacznie, oraz by cię zawiadomić, że Konstanty radby pomówić jeszcze z tobą dzisiaj.
— Właśnie miałem iść do niego! — odrzekłem. — Sprawa córki naszej jest na tak dobrej drodze, że możemy wyjechać.