Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zowisko. Dniem i nocą ulice były pełne, kominy dymiły, w oknach świeciło, pieśni i krzyki buchały wszelkiemi szczelinami domostw. Czeladź, kozacy, węgrzynki, dworzanie, służba, przekupnie żydowscy w oblężeniu trzymali dworki i zajazdy. Ubożsi pachołkowie gospodarowali w wozach i pod wozami.
Mnóstwo żebractwa z okolicy, zalegało przystęp do kościołów, wyśpiewując pieśni krzykliwie, kłócąc się, modląc i wołając o litość do przechodniów.
Dodawszy do tego ekwipaże magnatów, dwór marszałka, wojsko straż trzymające, konnych, chłopstwo z okolicy na targ wiozące co potrzebnem było do przeżywienia tych, którzy zapasów z domu nie przyciągnęli za sobą, obraz się składał tak różnobarwny i fantastyczny jak tylko sobie życzyć mógł artysta. Stroje téż ówczesne, pełne rozmaitości, fantazyi i barw jasnych malowały go jaskrawo i żywo.
Szlachcic, który rzadko wychylał się z domu, a odświętne ubranie często po dziadku dziedziczył, stroił się jak przed dwóchset laty, gdy drugi odedworu i stolicy na francuza wyglądał, a inny jak z igły ubrał się modą, którą sobie sam stworzył.
Było na co popatrzéć — bo i łachman w obrazie aksamitom potrzebny.
W środku rynku, a było to około południa, kroczył mężczyzna barczysty, okazały, z wąsem sta-