Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Niektórzy się już uśmiechali, Czyż szeptał żeby na kolacyą iść razem do księżnéj.
Tak poczciwe owo wystąpienie Leńkiewicza spełzło prawie na niczém, a przynajmniéj zdało się żadnego nie rokować skutku.
Wieczorem we dworze wojewodzińskim przyjęcie było, jeżeli nie wykwintniejsze od pierwszego, przynajmniéj w niczem mu nieustępujące.
Deputaci jako prawnicy umieli się posługiwać prejudykatami, i gdy raz panny z fraucymeru im wykraść pozwolono do tańca bezkarnie, po wieczerzy, gdy księżna się oddaliła, biegli do wiadomych drzwi, zawsze w nich niby przypadkiem stojące znajdując dziewczęta i niby gwałtem je porywając do sali. Muzyki téż nie brakło. Smakowali w tych wieczorkach niezmiernie wszyscy... a kilku formalnie się zakochało... Inni, nawet żonaci, zabawiali się wesoło.
Tego ostatniego już wieczoru, przed dniem który o losie sprawy miał stanowić, księżna obeszła parę razy deputatów przypominając im dane słowo, rozmaitemi pochlebstwy i obietnicami ich sobie jednając... zabawiła dłużéj niż zwykle, a Brunak i panna Klecka zastępujący ją późniéj, podwajali uprzejmości i hojności w przyjęciu.
Książę też, choć mu się po wieczerzy chodzić nie chciało, i wolałby był siedziéć w krześle, z polecenia żony do coraz nowéj grupy się przyłączał, mruczeniem i śmiechem objawiając wszystkim swe współczucie.