Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wystąpienie Ponikwickiego wszyscy głośno mruczeniem, wykrzyknikami i śmiechami potwierdzali. Leńkiewicz stał zadumany i smutny.
— Proszę waćpanów — rzekł cicho — przebaczcie mi wystąpienie moje... Złej intencyi w niém nie było. — Uczyniłem com sądził słusznem, zaklinam was jeszcze, wnijdźcie w siebie i w sprawę — zapóźno może kiedyś żałować będziecie uczynionéj krzywdy! Panowie sądzicie wdowę, Bóg was sądzić będzie.
Ostatnie wyrazy wymówił z taką siłą przekonania i smutkiem, iż ci nawet, co sobie wystąpienie jego lekceważyli, — uczuli pewien niepokój. O Bogu i sumieniu u nas nigdy nikt nie mówił napróżno. Zapominano o nich czasem, ale nie lekceważono. W żart obrócić tych rzeczy wielkich i świętych nikt się nie ważył.
Zamilczeli panowie deputaci, a surowego oblicza Leńkiewicz, nie zniżając się do żadnych suplik, z powagą krok od nich odstąpił.
— Dopełniłem powinności mojéj — rzekł — wypowiadając com czuł, czyńcie ichmość swoją... pomnąc, że Pan Bóg krzywdy wyrządzonéj bezbronnym na waszych dzieciach i wnukach poszukiwać będzie.
Odszedł, powiedziawszy to, a panowie deputaci stali pomięszani i kwaśni, dopóki jeden z nich wskazując palcem za odchodzącym nie rzekł.
— Tetryk! dziwak, i po wszystkiem... at, jeszcze byle jaki taki pozór do perory i admonicyi.