Przejdź do zawartości

Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Kiep świat i powszystkiem.
Zdala słychać było szumno przejeżdżających i przechodzących tłumnie na wieczór i kolacyę do księżnéj, rozeznawano nawet głosy deputatów i ich towarzystwa, do pułkownikowéj, mimo pięknych oczów panny Tekli nie przybywał nikt.
Niepokój coraz większy ogarniał gospodynię, pannę i ich przyjaciół.
— Infamisy! — zgrzytając zębami wołał Iwanowski.
Nareszcie nie mogąc wytrzymać, porwał za czapkę i wybiegł ku rynkowi, ażali mu się nie uda kogo nawrócić i odciągnąć do Borkowskich. Po wyjściu jego z gospody cisza większa jeszcze zapanowała w pustych izbach.
Leńkiewicz milczący patrzał tylko zdala na pannę. Szczyt wzdychał, pułkownikowa do płaczu skłonna ocierała oczy, pannie Tekli czarne źrenice pałały gniewem.
Długo i pana Jana z powrotem nie było; wpadł nareszcie sam, ciskając czapkę i przeklinając w największéj passyi.
— Kolacyjki księżnéj im smakują — wołał — a jeszcze bardziéj łaska i protekcya książęca.
Przeciwko ich prepotencyi niema rady, niema prawa. — Korz się lub przepadaj.
I zbliżajęcéj się do siebie pannie Tekli opowiadać począł, jak i kogo spotkał i co mu na zaproszenia, wykręcając się odpowiadano.
Wieczór był późny, a ciągle jeszcze ociągano