Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Niech mi tak Bóg na dzieciach błogosławi.
Księżna już stała przy Ponikwickim.
— Szanowny deputat, z którego rodziną mam koligacyą — rzekła — spodziewam się, że jako familiant nie opuścisz mnie.
Ponikwicki śmiał się, bo był do śmiechu skłonnym, ale z oczów mu łzy rozczulenia ciekły, które serwetą ocierał.
Schyliła się wojewodzina do pana Pukszty... i na ucho mu rzekła, iż o jego córce będzie pamiętać. Szło o umieszczenie jéj dla edukacyi przy któréj Radziwiłłównie. I ten był już pozyskany.
Innych brała księżna różnemi sposoby, niepominąwszy nikogo.
Oprócz Brunaka, kilku szlachty, między niemi i Wierzejko mieli polecenie gospodarowania, zachęcania do picia, i animowania gości.
Gotowała się téż niespodzianka, która ów wieczór miała ukoronować w sposób mniéj zwyczajny, a bardzo przyjemny. Przy księżnie bawił fraucymer z kilkunastu ubogich szlachcianek złożony, trzymany w wielkim rygorze. Panny były dorosłe, piękne, dobrych rodzin i staraniem księżnéj wyedukowane jak dla ich stanu przystało.
Ułożono zawczasu tak, aby gdy panowie deputaci w końcu wieczerzy dobrze podchmielą sobie, muzyka zagrała, która była w pogotowiu.
Ktoś miał niby insperate rozpocząć taniec, a inny pannę Klecką obligować, aby fraucymerowi dozwolono pohasać. Książę był w spisku, a uśmie-