Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i szczęśliwy. Na Turczynowicza ani na deputatów nie mógł spojrzéć — ani myślał o tém. Następowała pieczeń sarnia.
Księżna, znając męża, już na niego wcale nie rachowała — musiała sama pracować.
Schyliła się do Turczynowicza, który siedział obok jednego z deputatów.
— Cóż mówisz o sprawie, mecenasie? — spytała.
Podniósł oczy prawnik i znacząco popatrzał na księżnę.
— Jaśnie oświecona księżno — ja mam ten obyczaj, że o sprawach nie mówię.
Jeszcze poufałéj schyliła się księżna i szepnęła.
— Cóż acan myślisz? hę?
— Zawikłana — rzekł dwuznacznie prawnik.
— A któżby ją potrafił rozplątać lepiéj i skuteczniéj od acana dobrodzieja, który jesteś Temidy najulubieńszym alumnem?
Skłonił się Turczynowicz.
Księżna zobaczyła Brunaka.
— Marszałku — zawołała z wymówką — kieliszki stoją próżne... nie dobrze spełniasz obowiązki swoje.
Brunak nalewał.
Zbliżyła się do Czyża...
— Panie deputacie ja na waćpana rachuję... Zawiszanką będąc, jak na Zawiszę... pamiętaj!
Czyż się z ławki porwał, całując ręce gospodyni, potém dłonie na piersi skrzyżował, oczy podniósł ku niebu.