Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pokoje już gwarną kompanią napełnione były, a w niektórych gromadkach rozprawiano bardzo głośno i namiętnie, gdy nagle nastała jakby extra ordynaryjnem czémś wywołana cisza, która od progu pierwszéj izby idąc — rozciągnęła się aż do stoliczka księżnéj.
Domyśliła się ona, że wchodził ów pożądany Turczynowicz, którego tu nikt się widziéć niespodziewał, a była to figurka, gdy za kratkami nie stawał, tak niepozorna, iż niktby za nią nie dał trzech groszy, miernego wzrostu, łysy, trochę przygarbiony, z dużem czołem a jeszcze większym nosem, z gębą wykrzywioną i bezzębną już, z wąsikiem siwiejącym jak sznureczek na górnéj wardze zawieszonym, Turczynowicz wiecznie zajętą i bardzo roztargnioną mający minę — nie odznaczał się obiecującą powierzchownością.
Ale tego samego człeczka, co słuchając jedném uchem cudzego głosu gotował się do repliki, dłubiąc w papierach zgarbiony, trzeba było widziéć gdy na niego kolej przyszła. Naówczas, poczynał niby chłodno i głosem maleńkim, że go ledwie posłyszéć było można, — ale wnet rozgrzewał się, wyprostowywał, głos mu potężniał, wyrastały z pod brwi oczy, rozszerzała się pierś, duch pieniactwa wstępował w niego i — nawet śpiący deputaci, najzimniejsi patronowie, skrybenci, i co było ludzi słuchających, porwani siłą jego argumentacyi, wymową w któréj naprzemiany grały oburzenie, ironia, gniewy, błagania, wszystkie struny ludzkiéj duszy — aplaudowali i szaleli.