Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kowska konie zaprzęgać każe i z miasta precz uciekać. Mogli ją gonić i pochwycić. Gdzie się miała schronić??
Deputaci ociągali się téż z wyjściem do izby sądowéj już dla przywołania sprawy Sapieżyńskiej, któréj nikt nie chciał wołać aby się łowczemu nie narazić — już aby doczekać powrotu straży i obżałowanej.
Im więcéj czasu upływało, tém Leńkiewicz się uspokajał bardziej, w Bogu mając nadzieję, że takiego upokorzenia nieszczęśliwéj nie dopuści.
Inni wyglądali i niecierpliwili się. W tém blady, jakby zdyszany w progu ukazał się Łopaciński. Porozumieli się oczyma z deputatem, któremu się zdawało, że coś uspakajającego przyniósł z sobą. Spytać go nie było można, gdyż unikając podejrzeń, udał się zaraz do stołu i począł papiery przewracać.
Wysłanych żołnierzy nie było. Konopka który wybiegł na zwiady, pierwszy powrócił z twarzą rozognioną i gniewną.
— A co? — krzyknął — zdrada!! Musiano pannie oznajmić co jéj grozi, ptaszek uleciał — ale zje licha, choćby się pod ziemię skryła — znaleźć ją i ukarać musimy.
Oskoczyli go ciekawi.
— Cóż? co? jak?
— Znaleźli w domu tylko sługi same, które powiedziéć nie umiały co się z panią stało... Straż koło domu postawiono. Jeżeli o niczem niewie, powracając wpadnie w łapkę.