Strona:Pułkownikówna Tom 2 (Kraszewski).djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Każcie sobie konie zaprzęgać i ruszajcie z Bogiem. Jam tu pan, a wy nic do czynienia nie macie.
I wskazał ręką na drzwi główne. Szczęściem panna Tekla słyszéć tego nie mogła, z wielkiéj żałości zmysły straciwszy. Gdy cokolwiek przyszła do siebie, pisarzowa nic nie mówiąc, co ich spotkało, do powrotu do Pacewicz nakłaniać zaczęła i — płaczącą niemal gwałtem do karety posadziwszy, chciała uciec co rychlej, ale Marcin miał jeszcze czas wyjść w ganek z urąganiem na pożegnanie, a półkownikówna zobaczywszy go krzyknęła i znowu wpadła w mdłości.
Wystawić sobie można co cierpiała w czasie téj nieszczęsnéj podróży do Pacewicz, do których przybywszy Pisarzowa ją do łóżka musiała natychmiast złożyć i po doktora posłać.
Boleść po stracie narzeczonego silniejsze by może wywarła na niej wrażenie, gdyby nie to nieludzkie obejście się brata, i szyderstwo jakiem w oczy jéj cisnął. Obudziło ono dumę, gniew i całą energią charakteru pułkownikownéj.
Wyzwana chciała stanąć do walki. Płakała po narzeczonym, lecz niecnemu bratu nie mogła przebaczyć.
I gdy pisarzowa, a wkrótce potém nadjeżdżający Szczyt, zabierali się ją cieszyć i uspokajać, ujrzeli jednego rana wstającą z suchemi oczyma, z brwiami nasrożonemi, ostygłą jakąś i dopominającą się tylko aby jéj natychmiast po Susła posłano.