Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mszy świętéj u dominikanów zdołała przebrać, ufryzować, przystroić — ciekawi goście płynąć zaczęli do księżnéj. Nikt się naturalnie nie przyznawał do tego co go tu sprowadzało; przypływ jednak był tak niezwyczajny, iż począwszy od panny Kleckiéj i Brunaka, domyślać się czegoś poczęli wszyscy.
Księżna Barbara, jak wszelki władzca wielki, lubiła być zawczasu o wszystkiem informowaną, donoszono jéj o najmniejszéj rzeczy — tu zaś jawnie gotowała się niespodzianka jakaś. Humor więc księżnej ucierpiał na tem. Nie wyszła rychło do gromadzących się, a ukazawszy się z podwójną powagą i majestatem poczęła przyjmować ten — tłum... jak go zwała.
Nie okazała wcale zdziwienia z téj nagłéj frekwencyi po tak długiem osamotnieniu, ale téż i zbytniéj radości.
Uderzyło ją iż wiele osób się ku oknom oglądało, jak gdyby kogoś oczekiwano, co do niecierpliwości przyprowadziło gospodynią. Mógłże obok niéj być ktoś na świecie godzien aby się dobijano o widzenie go?
Nie odgadywała wojewodzina co nastąpić miało — lecz im się to dłużéj przeciągało, tém większa niecierpliwość ją ogarniała, dosyć cierpkiemi wyrazy się objawiająca.
Do liczby już dosyć znacznéj gości przyłączył się wreszcie i gaduła niezręczny Osmólski. Ten gdy księżnę w rękę całował, a ta mu z przekąsem