Przejdź do zawartości

Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

liczne. Pisywała w potrzebie pod dyktą, i nawet z onych frazesów łacińskich, bez których i kobiece korespondencye się naówczas nie obchodziły, dosyć poprawnie się wywiązywała. Używaną téż była gdy potrzeba przychodziła szepnąć coś komuś, czego sama księżna mówić nie chciała.
W obcowaniu z panią, a może i z tradycyi Zawiszowskich wyniosła panna Klecka wielką przebiegłość i wprawę w obejściu się z ludźmi. Księżnę téż tak doskonale znała i rozumiała, tak ją odgadywała, że się prawie nigdy nie trafiało, ażeby jéj szczegółową instrukcyę dawać było potrzeba. Mądréj téj głowie dość było — jak mówiono, dwie słowie.
Przytem panna Klecka była okiem pani, która we wszystko wglądać sama nie mogąc, posługiwała się jéj wszechwiedzą. Zkąd i jak panna Klecka brała swe wiadomości tak rozliczne, nikt nie mógł odgadnąć, — ale obawiano się jéj, bo miano to przekonanie, iż nic oka jéj nie uszło, nic się przed nią ukryć nie mogło.
Wyglądała panna Jacenta Klecka bardzo oryginalnie. Lat jéj nikt nie znał, ani mógł się obliczyć z niemi. Jak zapamiętano ją, była zawiędłą ni młodą, ni starą, ni brzydką, ni ładną, zdrową, silną, ruchawą, coś męzkiego mającą w ruchach, głosie i obyczajach. Włosy jéj ciemno kasztanowate, rudawe nie siwiały, tylko twarz trochę porosła i puściły się na niéj niby wąsy i coś podobnego do brody — czemu panna Jacenta dawała bujać, nie zadając sobie pracy koszenia téj łąki.