Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nia mi takiego pytania, na które gdybym odpowiedział ubliżyłbym sobie — rzekł wojewodzic, zawracając się ku domowi.
Zburzony i gniewny Filipowicz, który na świeżem powietrzu i czasu rozmowy począł się miarkować, iż wystąpił niedorzeczy, ale cofać się nie mógł, schwycił zlekka za ramię wojewodzica.
— Jeżeli asindziéj pretendujesz wyzwać mnie na rękę — odezwał się spokojnie Sapieha — ani czas tu ani miejsce. Nie odmówię rozprawy, choć nie rozumiem przyczyny.
Stali chwilę naprzeciwko siebie niemi. Tymczasem w sali postrzeżono, że Sapiehy zabrakło, wyjrzał ktoś i zobaczył ich stojących, żywo rozprawiających i machających rękami w ogrodzie. Filipowicza twarz i gesta nic dobrego nie zapowiadały. Sołłohub i młodszy Iwanowski, którzy u progu stali, puścili się oba ku rozmawiającym i przyszli właśnie na tę chwilę.
Sołłohub, który i w pańskich towarzystwach nawykł był się ocierać i ze szlachtą żył, a obojgu obyczaje znał dobrze, domyślił się od razu o co pójść mogło, i Filipowicza pochwycił natarczywie.
— Co waćpanu jest? czegoś to się uczepił wojewodzica? — zawołał. — Cóż to? do panny w któréj się kochasz przystąpić i mówić z nią nie wolno?
Filipowicz zmięszany trochę napaścią bełkotał. Wino mu znowu w głowie szumiało. Sołłohuba