Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gwiazdę jasną, która hołdy odbierając ledwie się uśmiechać raczyła.
Sołłohub i Łopaciński, a młodziusieńki Sapieha wojewodzic zajęli pierwsze miejsca przy gospodyni. Daléj wyliczyć i wymianować trudno, kto tam był a kogo nie było, — to pewna, że ile ich siedziało u długiego stołu, oczy wlepiali w bóstwo, o niem tylko szeptano i mówiono.
Szary koniec stołu tego dnia tak się dobrze świecił jako ci co siedzieli przy wielkiéj piramidzie i solenizantce...
Kto wie nawet czy uboższa szlachta, którą tu zepchnięto nie wystąpiła wspanialéj od magnatów. Wziął każdy co miał najlepszego. Kontusze z sajety i aksamitu, żupany ze złotogłowów, adamaszków i atłasów, spinki pod szyją i guzy, za które by nie jedną wioskę kupić można...
Jednym jeden wojewodzic Sapieha, który u dworu bywał i tam zarazy cudzoziemskiéj zachwycił, odbijał tém od innych, iż był ubrany po francusku, a jak tam zwano po szwabsku.
Choć się już oczy z tém w Warszawie oswajały powoli, to na prowincyi ledwie kto przebranego zobaczył, strój ten i przedrwiewano i podziwiano. Jakoś zniewieściało w nim człowiek wyglądał. Panna Tekla nie widziała w tém nic szpetnego, owszem peruczkę z długiemi lokami ładniejszą znajdowała od głów wygolonych.
Wojewodzic młodziuteńki, bardzo przystojny, z oczyma czarnemi, strzelającemi śmiało i na prze-