Przejdź do zawartości

Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kówna wytwornie bardzo, a gdy goście przybywali, nigdy nie wystąpiła do nich w negliżu, choć i w tym by jéj bardzo pięknie było. Musiała téż stara matka, choć skromniéj do toalety córki się zastosowywać. Same fryzury, pudry, wonności i rozmaite przybory od koronek, piór, drogich materyi niemało kosztowały. Na to wcale nie zważano, bo panna była jużci pewną, że się za magnata wyda. Miała oświadczających się z gorącą miłością młodego jednego Sapiehę, Massalskiego, Sołłohuba i Łopacińskiego, że innych nie liczę, którzy téż cholewki smalili, wzdychali i do ołtarza gotowi byli, bo inaczéj tam nic by wskórać nie mogli.
W Pacewiczach tedy, jakośmy mówili tłumy były zawsze, a jeśli przypadkiem gości zabrakło, to się temu wydziwić nie mogły matka i córka. Nawyknienie téż już było takie we dworze iż na gości rachowano codzień i co tam to kosztowało, wyliczyć trudno, ale na to nie zważano.
Oprócz pani pułkownikowéj matki, i panny Tekli, dwór liczył osób kilka, które tu domowemi były, i do składu jego należały.
Był tedy naprzód w spadku po jegomości pozostały stary matki nieboszczyka brat cioteczny, niegdyś wojskowy i tytułujący się Regimentarzem nawet, pan Polydor Ossowiecki.
Ten, choć na łasce siedział, ale respektować go musiano. Szanował go pułkownik dawniéj, nawykła do tego jéjmość i córka. Regimentarz, po-