Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bie zakrywszy rękami, wybiegła do drugiego pokoju, a matka za nią.
Sapieha z zimną krwią odezwał się do przybyłego.
— Pocóżeś asindziéj spieszył z tą wiadomością i popsuł nam wesołą zabawę. Ten jegomość właśnie tu był z wizytą... miarkujesz pan.
Osmólski za głowę się pochwycił.
— Tu był! do licha! Rzecz nieprzyjemna — zawołał — niepotrzebne z tego urosną gadaniny.
Z drugiego pokoju płacz słychać było. Oba panicze, poszeptawszy z sobą. wiedząc, że tu już dobra myśl nie prędko powróci po tym wypadku, wzięli cicho kapelusze i milczącemu regimentarzowi głuchemu, siedzącemu w kącie, a niewiedzącemu o niczem skłoniwszy się, odjechali.
Z folwarku wysłano zaraz konnego, żeby się dowiedział co się z Filipowiczem stało. Panna Tekla chodziła lamentując i powtarzając, że z miłości dla niéj życie postradał.
Wieczerzę jeden tylko regimentarz i pisarzowa jedli z apetytem, Osmólski wino pił, co zwykł był czynić, gdy — jak powiadał — miał jaką aprehensyą. Późno w noc powrócił posłaniec z wiadomością, że Filipowicza nieżywego już do domu odwieziono. Niepowiedział tylko tego. iż powszechnie obwiniano pułkownikównę, jakoby była śmierci nieszczęśliwego przyczyną.