Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Wiosna się kończyła... biedny Filipowicz, który codzień marzył o tém, że nazajutrz mu będzie lepiéj, że za parę tygodni wyzdrowieje — pluł krwią coraz gorzéj, kaszlał, słabł i gorączka go nie opuszczała. Doktor Szreter wiedząc dobrze, iż mu nic nie poradzi, potakiwał gdy Filipowicz składał to na cierpienie hemoroidalne, obiecywał rychłe polepszenie, wypijał mu najstarsze wino z piwnicy i przypatrywał się téj agonii młodzieńca, któréj towarzyszyły uspokajające marzenia.
Zdawało się że Filipowicz im bardziéj choroba się zwiększała, coraz większéj nabierał otuchy. Wszystko widział w barwach jak najświetniejszych. Przekonanym był iż panna go kochała, że wkrótce pojedzie się oświadczyć, zaręczy i w jesieni stanie do ołtarza.
Codzień mu pod okna przyprowadzano konie, które do ekwipażów swych weselnych przygotowywał. Cieszył się niemi, dawał nowe rozporządzenia, barwę świeżą kazał szyć dla służby, karetę kupił... ludzi dobierał.
Dni mu tak schodziły, mimo cierpienie znośnie, i jedno tylko dolegało najmocniej, że bohdanki swéj oglądać nie mógł. Ciepłe dni w tym stopniowym a ciągłym sił upadku, trochę przemijającego sprowadziły polepszenia.
Przyczyniała się do tego wielka siła woli i wyobraźni. Uczuwszy się odrobinę rzeźwiejszym biedny suchotnik natychmiast zażądał jechać do Pacewicz. Doktor Szreter, który ze zdesperowa-