Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sam, po francuzku ubraną, młodzika jeszcze mniéj dojrzałego Ogińskiego, którego kuzynkiem zwał.
Było to imie piękne, choć podobno ów młody Ogiński do rodziny magnackiéj tegoż imienia zdala tylko należał. O tém wszakże nie wiedziano, miał już jakiś tytuł starosty, a z powierzchowności wielce dystyngowanym był i co się zowie pięknym. Nawet wada wymowy, bo troszeczkę szeplenił, przy uroku młodości raczéj mu wdzięku dodawała niż ośmieszała.
Sapieha powracał tak zakochany jak był, tak nadskakujący, jak gdyby wcale się nie zaręczył z nikim, a gdy mu panna po cichu winszowała Jabłonowskiéj, wielce się zarumieniwszy w śmiech obrócił to i prawie się zaparł.
Chociaż panna Tekla na ówczas dla chorego Filipowicza miała wiele afektu — wszelako ów młodziuchny Sapieha, tak dystyngowany, dowcipny, śmiały i tak zaklinający się iż miłość jego nigdy wygasnąć nie miała — pociągnął ją téż ku sobie.
Obchodziła się z nim bardzo zręcznie, instynktowo coraz go silniéj wikłając w swe pęta. Były chwile iż o nieszczęśliwym Filipowiczu całkiem zapominała. Śmiała się aż do łez z konceptów wojewodzica, dwuznacznemi słówkami go wabiła i odpychała, — a biedny młokos tracił głowę zupełnie.
Z jego strony było to poprostu swawolą paniczykowską, do któréj on nie przywiązywał żadnéj wagi. Najlepszym tego dowodem, że przyjaciela