Strona:Pułkownikówna Tom 1 (Kraszewski).djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Księżna poruszyła się także i przeprosiła żegnającą się, iż ją na skromny swój posiłek dni powszednich nie śmie inwitować.
Panna Tekla coś już miała na ustach do odpowiedzi, lecz szmer się zrobił szczęściem i ostatni ten pocisk, któryby rozdrażnienie powiększył — nie został usłyszany.
Wojewodzina do drzwi nawet nie odprowadziwszy gości, powróciła na swe krzesło i siadła na niem czerwona, trzęsąca się cała, starając powierzchownie zimną krew utrzymać.
Taki urok wywierała panna Tekla na wszystkich, iż, choć wielu z gości mogło się spodziewać gniewu księżnéj za dezercyę, — znaczniejsza ich część wyszła zaraz, prawie się nieżegnając i towarzysząc pułkownikowéj do jéj kwatery...
Zwiększyło to jeszcze rozdrażnienie gospodyni, która natychmiast do stołu podawać kazała.
Mała garstka wiernych w posępnem milczeniu czekała pierwszego odezwania się księżnéj niespokojnie, w przekonaniu iż coś o pułkownikowéj i jéj córce mówić będzie. Zawiedziono się na tém, bo księżna wojewodzina przeora zagadnęła o jakiś casus conscientiae. Odetchnęli wszyscy.
U stołu Osmólski. który pozostał, od ganku się wróciwszy, sam panią wojewodzinę ośmielił się zapytać — jak się jéj Borkowskie podobały.
— Mój mości dobrodzieju — z uśmieszkiem pogardliwym flegmatycznie napozór odparła wojewodzina — takie sobie szlachcianeczki jakich po