Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zumienia, ale on nie patrzał wcale na nią! Początkowo zdziwiła się; potem lekko zaniepokoiła; następnie mgliste podejrzenie zbudziło się, zniknęło i znowu się zbudziło; zaczęła zwracać baczną uwagę — jedno ukradkowe spojrzenie opowiedziało jej całe dzieje i wówczas serce jej jęknęło. Szarpały je zazdrość i gniew, łzy trysnęły z oczu, i poczuła nienawiść do całego świata, a przedewszystkiem, jak się jej zdawało, do Tomka.
Tomek został przedstawiony panu sędziemu, ale język skołowaciał mu, serce poczęło się tłuc, oddech stał się krótki i urywany — częściowo z powodu przerażającej wielkości tego męża, przedewszystkiem jednak dlatego, że to był jej ojciec. Gdyby było ciemno, najchętniej upadłby przed nim na kolana i zaczął się modlić do niego. Sędzia położył rękę na głowie Tomka, nazwał go dzielnym młodzieńcem i zapytał, jak się nazywa. Chłopiec zająkał się, nie mógł złapać tchu, wreszcie wykrztusił:
— Tomek.
— Ależ nie, nie Tomek, tylko...
— Tomasz.
— No więc! Ale zdaje mi się, że jeszcze coś brakuje. Tomasz — to bardzo ładnie, ale sądzę, że masz jeszcze jedno miano, prawda?
— Wymień panu sędziemu swoje nazwisko, Tomaszu, — wtrącił pan Walters, — i mów: panie sędzio. Nie należy zapominać o dobrem wychowaniu.
— Tomasz Sawyer, panie sędzio.
— Aha! Grzeczny chłopiec, dzielny chłopiec!