Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/325

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wo! Wózek ja biorę na siebie. Dawać go tu! A do licha! lekkie to nie jest! Co tam macie, cegły czy żelastwo?
— Żelastwo, — odpowiedział Tomek.
— Tak myślałem. Nasi chłopcy tyle się biedzą i tyle czasu marnują, by uzbierać starego żelastwa za kilka marnych miedziaków, które dostaną w odlewni — a mogliby dwa razy tyle zarobić, najmując się do pracy. Ludzie zawsze są niemądrzy. No, jazda naprzód, a żwawo!
Chłopcy chcieli się dowiedzieć, co znaczy ten pośpiech.
— Teraz nie gadać dużo, dowiecie się u wdowy Douglas.
Huck, jako ten, którego zawsze niewinnie o wszystko posądzano, zapewniał z pewnem zaniepokojeniem w głosie:
— Ależ, panie Jones, myśmy nic nie zrobili!
Wallijczyk roześmiał się.
— Mój kochany Hucku, ja nic nie wiem. Nie mam o niczem pojęcia. Czy może żyjesz w nieprzyjaźni z wdową Douglas?
— Nie! Zawsze żyliśmy w największej zgodzie!
— No więc wszystko w porządku. Czegóż się boisz?
Zanim powoli myśląca głowa Hucka zdołała sobie na to pytanie odpowiedzieć, został już wepchnięty razem z Tomkiem do salonu wdowy Douglas. Pan Jones zostawił wózek pod drzwiami i wszedł za nimi.
Pokój był rzęsiście oświetlony i znajdowali się w nim wszyscy, co w mieście mieli w ogóle jakie-