Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Długo potem — ale jak długo, tego nie umieli określić — oświadczył Tomek, że muszą stąpać cicho, by usłyszeć plusk wody, bo trzeba znaleźć źródło. Znaleźli je i Tomek oznajmił, że czas wypocząć. Oboje byli śmiertelnie znużeni, ale Becky powiedziała, że mogłaby jeszcze iść trochę dalej. Była zdumiona, że Tomek nie chciał się na to zgodzić. Nie mogła tego pojąć. Usiedli, a Tomek przy pomocy gliny wstawił świecę w ścianę obok nich. Pracowali myślą i chwilę nie mówili nic. W reszcie Becky przerwała milczenie:
— Tomku, taka jestem głodna!
Tomek wydobył coś z kieszeni.
— Przypominasz to sobie? — zapytał.
Becky uśmiechnęła się prawie.
— To nasz kołacz weselny, Tomku.
— Tak, wolałbym, żeby był wielki jak beczka, gdyż nie mamy nic więcej.
— Odłożyłam go na wycieczce dla nas obojga, by marzyć przy nim, jak to robią ludzie dorośli przy swoich weselnych kołaczach, ale on będzie naszym...
Urwała w połowie. Tomek podzielił placek. Becky zajadała swoją połówkę z wielkim apetytytem, podczas gdy Tomek swoją właściwie tylko obwąchiwał. Świeżej, czystej wody mieli pod ręką poddostatkiem, by zapić ucztę. Nareszcie Becky zaproponowała, aby ruszyć dalej. Tomek milczał przez chwilę, wreszcie rzekł:
— Becky, czy masz dosyć siły, by mnie wysłuchać?