Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/290

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pewną, że złoczyńcy drugi raz nie wrócą, zwłaszcza że porzucili narzędzia, przy pomocy których chcieli zamach wykonać. Poco więc było panią budzić i przerażać? A przytem przez resztę nocy stali na straży przy pani domu moi trzej murzyni. Dopiero co wrócili.
Jeszcze więcej ludzi przyszło i trzeba było przez kilka godzin opowiadać ciągle to sam o wkółko.
Chociaż podczas wakacyj nie było szkółki niedzielnej, to jednak wszystko, co żyło w mieście, zjawiło się już wcześnie w kościele. Roztrząsano na wszystkie strony podniecające zdarzenie. Nadeszła wiadomość, że bandytów jeszcze nie ujęto. Po kazaniu pani Thatcher podeszła do pani Harper, przeciskającej się razem z całym tłumem ku wyjściu, i zapytała:
— Czy moja Becky ma zamiar spać cały dzień? Coprawda musi być okropnie zmęczona.
— Becky?
— No, tak! — potwierdziła pani Thatcher z lękiem w oczach.
— Czy nie spała dziś w nocy u pani?
— Ależ, nie!
Pani Thatcher zbladła i opadła na ławkę właśnie w chwili, gdy przechodziła obok niej ciotka Polly, prowadząca ożywioną rozmowę z przyjaciółką.
Dzieńdobry, pani Thatcher! Dzieńdobry, pani Harper! Mego Tomka znowu niema. Przypuszczam, że poszedł do jednej z pań na noc i boi się teraz przyjść do kościoła. Zresztą mam z nim jeszcze inne porachunki.