Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— No, jeżeli tak być musi, bierzmy się zaraz do roboty! Im prędzej, tem lepiej. Już teraz ciarki mnie przechodzą.
— Zaraz? A goście? Uważajno, bo jakoś mi się chcesz wykręcić! Nie zaraz, będziemy czekać, aż światła pogasną. Niema gwałtu!
Huck wiedział, że teraz zapadnie cisza, o wiele straszniejsza, niż najokropniejsza krwawa rozmowa. Wstrzymał więc oddech i począł się ostrożnie cofać, postawił najpierw cichutko jedną nogę, z wysiłkiem balansował na niej przez chwilę i omal się nie wywrócił, zanim drugą nogę umieścił na ziemi bardzo oględnie, ale mocno. Z taką samą pracowitą szczegółowością i tem samem ryzykiem zrobił drugi krok. Potem trzeci i czwarty. Wtem gałąź trzasła mu pod nogami! Chłopcu zamarł oddech w piersi. Nasłuchiwał przez chwilę: nic — cisza najzupełniejsza. Wdzięczność jego nie miała granic. Znalazłszy się na ścieżce między zaroślami obrócił się, ale z takim nakładem zachodu, jakby był okrętem — a potem ruszył już żwawiej, ale ciągle jeszcze z zachowaniem ostrożności. Dotarłszy do kamieniołomu, czuł się już bezpieczny i pomknął raźno naprzód. Pędził nadół i nadół, aż dopadł domu Wallijczyka. Zapukał mocno do drzwi i natychmiast ukazały się w oknie trzy głowy: ojca i dwóch krzepkich synów.
— Co to za hałas? Kto tam kołacze? Czego potrzebuje?
— Proszę mnie wpuścić... prędko! Mam coś do powiedzenia!
— A kto to?
— Huckleberry Finn, prędko, wpuście mnie!