Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

budy. Chciałem to już wczoraj zrobić, ale nie można się było stąd krokiem ruszyć, bo te piekielne chłopaki bawiły się na wzgórzu i gapiły się prosto na tę chatę.
„Piekielne chłopaki“ zadrżały Znowu na te słowa; pomyśleli, jakie to było szczęście, że przypomnieli sobie o piątku i postanowili jeszcze dzień zaczekać. Żałowali w duchu, że nie czekali jeszcze cały rok.
Dwaj mężczyźni wydobyli coś do jedzenia i posilali się w milczeniu. Po długim czasie odezwał się mieszaniec Joe:
— Słuchaj, chłopie, ty wrócisz sobie teraz w swoje strony, do domu. Będziesz czekał, aż ci nie dam znać. Ja wślizgnę się jeszcze raz do miasta, aby się rozejrzeć i wybadać możliwości. Do tej „niebezpiecznej“ roboty zabierzemy się później. Muszę najpierw wszystko wywąchać i upatrzyć sposobność. A potem do Teksas! We dwóch damy sobie rady!
To było zadowalające rozwiązanie. Zaczęli ziewać i Joe rzekł:
— Jestem śmiertelnie śpiący! Teraz na ciebie kolej czuwać.
Zaszył się w zielska i po chwili już chrapał. Towarzysz trącił go kilka razy i chrapanie ustało. Niebawem wartownik także zaczął się kiwać, głowa jego opadała coraz niżej i niżej... i oto chrapali już obaj.
Chłopcy odetchnęli z ulgą. Tomek szepnął:
— Teraz jest chwila odpowiednia... jazda!
Huck odparł: