Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zajęcze. Oczywiście, nie poskarżę na tę warjatkę staremu Dobbinsowi — to się rozumie. Przecież są inne sposoby policzenia się z nią, nie takie podłe. Ale cóż z tego? Stary Dobbins zapyta, kto rozdarł książkę. Nikt nie odpowie. Potem zrobi tak, jak zawsze: będzie pytał jednego po drugim, a gdy dojdzie do niej, bez jednego słowa będzie zaraz wiedział. Twarze dziewcząt są zawsze takie zdradliwe. Miękkie jak z masła. I dostanie bicie. Niemiła sytuacja dla Becky, ale niema innego wyjścia.
Tomek zastanawiał się przez chwilę, a potem dodał:
— No, wszystko jedno. Onaby się wcale nie martwiła, gdyby mnie widziała w podobnych opałach. Niech sobie teraz sam a radzi, jeżeli nabroiła.
Tomek przyłączył się do kolegów, bawiących się na podwórzu. Po jakimś czasie nadszedł nauczyciel i rozpoczęła się lekcja. Tomek nie czuł w sobie zbytniego zapału do nauki. Ciągle rzucał ukradkowe spojrzenia w stronę dziewcząt. Wyraz twarzy Becky niepokoił go. Biorąc wszystko pod uwagę, nie miał zamiaru litować się nad nią, a jednak nie mógł się obronić przed tem uczuciem. Nie mógł mim o wysiłków zdobyć się na to, coby można było nazwać „złośliwą radością“.
Tym czasem został odkryty jego zeszyt kaligraficzny i Tomek musiał na chwilę skierować całą uwagę ku własnym sprawom. Becky obudziła się z bolesnego letargu i śledziła wypadki z żywem zainteresowaniem. Nie spodziewała się, by Tomek zdołał się uratować twierdzeniem, że to nie on rozlał atrament. I miała rację. Zaprzeczenie