Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ale był wściekły. Przywlókł się na dziedziniec szkoły i żałował, że Becky nie jest chłopcem, boby ją porządnie sprał. Zetknął się z nią umyślnie i zrobił pod jej adresem złośliwą uwagę. Becky odcięła mu się i ostateczne zerwanie było gotowe. W gniewnem podnieceniu zdawało się jej, że się nie może doczekać rozpoczęcia lekcyj; chciała jak najnajprędzej ujrzeć na własne oczy, jak Tomek dostanie bicie za poplamienie zeszytu. Jeżeli przedtem snuło się jej niejasno po głowie, że powinna właściwie podać do wiadomości niecny postępek Alfreda Temple, to ostatnia obraza rozwiała wszelkie wątpliwości.
Biedactwo, nie wiedziała, że i nad jej głową zawisło nieszczęście. Nauczyciel, pan Dobbins był mężczyzną w średnim wieku o niezaspokojonych aspiracjach życiowych. Marzeniem jego było zostać lekarzem, ale ubóstwo nie pozwoliło mu wznieść się wyżej i zmusiło go, aby został nauczycielem wiejskim. Każdego dnia wyciągał z szuflady w katedrze jakąś tajemniczą książkę i zatapiał się w niej, gdy dzieci nie odpowiadały z lekcyj. Trzymał tę książkę zawsze pod kluczem. Nie było w klasie takiego urwisa, któregoby nie pożerała ciekawość zajrzenia choćby raz do tej książki, ale nigdy nie było sposobności. Każdy chłopiec i każda dziewczynka mieli swoją hipotezę co do rodzaju tej książki, ale nie było nawet dwóch jednakowych hipotez i nie było możności zdobycia pod tym względem pewności. Dzisiaj Becky, przechodząc obok katedry, która stała niedaleko drzwi, spostrzegła, że klucz jest w zamku! Był to moment