Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Słowa te brzmiały szczerze. Stara pani nie mogła ukryć drżenia głosu, gdy powiedziała:
— Pocałuj mnie jeszcze raz, Tomku... i idź już nareszcie do szkoły, nie męcz mnie!
Kiedy Tomek wyszedł do szkoły, ciotka wbiegła do śpiżarni i wydobyła szczątki bluzy, którą Tomek miał na sobie jako pirat. Ale trzymając ją w ręku, zawahała się znowu i powiedziała sobie:
— Nie, nie mam odwagi! Biedny chłopiec! Jestem pewna, że skłamał, ale skłamał szlachetnie, tak szlachetnie skłamał i takie mi tem kłamstwem sprawił pocieszenie! Spodziewam się, że Pan Bóg... jestem pewna, że Pan Bóg przebaczy mu, gdyż skłamał z dobrego porywu serca. Nie chcę się jednak przekonać, że to było naprawdę kłamstwo. Nie zajrzę do jego kieszeni.
Odwiesiła zpowrotem bluzkę i przez chwilę stała zamyślona. Dwa razy wyciągała rękę po bluzkę i za każdym razem cofała ją znowu. Wreszcie jednak zdecydowała się, dodając sobie odwagi słowami:
— To było dobre kłamstwo... szlachetne kłamstwo... nie martwię się wcale, że skłamał.
Odszukała kieszeń bluzki. W chwilę później czytała ze łzami rozrzewnienia słowa, które Tomek nabazgrał na korze.
— Teraz, powiedziała, — przebaczyłabym mu, choćby miał na sumieniu miljon grzechów.