Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

swoje sprawy, oświadczyła naiwnie, że po lekcjach zaczeka na niego. Zostawił ją i popędził wściekły.
„Gdyby to był przynajm niej inny chłopiec“, myślał Tomek, zgrzytając zębami. „Każdy inny w całem mieście, tylko nie ten laluś, ten wykrygowany fircyk, co udaje arystokratę! O, dobrze, dobrze, sprałem cię pierwszego dnia, kiedyś się tylko tu pojawił, paniczu, spiorę cię jeszcze! Poczekaj, już ja cię gdzieś przyłapię i będę walił i...“
W zapale tłukł wroga, jakby go rzeczywiście miał pod ręką, okładał powietrze pięściami, kopał i boksował.
„Masz, masz, jeszcze, jeszcze! Dosyć ci? Gadaj! Ja cię nauczę!“
Załatwił się z wyimaginowanemi cięgami ku pełnemu swemu zadowoleniu.
W południe uciekł do domu. Patrzeć na uszczęśliwienie i wdzięczność Amy nie pozwalało mu sumienie, a przytem nie chciał cierpieć nowych mąk zazdrości. Becky zabrała się znowu z Alfredem do oglądania książki z obrazkami, ale gdy minuty mijały, a Tomek nie nadchodził, by cierpieć, triumfy jej poczęły przesłaniać chmury, zainteresowanie książką znikło; spoważniała, potem przyszło roztargnienie, potem melancholja. Na odgłos kroków kilka razy nastawiała uszu, ale nadzieje się nie ziszczały. Tomek nie zjawiał się. Wreszcie poczuła się zupełnie nieszczęśliwa i żałowała, że posunęła się za daleko. Gdy biedny Alfred, widząc, że ją traci, a nie mając pojęcia z jakiego powodu, wołał raz poraz: „O, coś pięk-