Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Noc już ustępowała, a gdy znalazł się na Brzegu naprzeciw ławicy, był już dzień w całej pełni. Znowu odpoczął, a tymczasem wzeszło słońce i ozłociło przepychem blasków olbrzymią rzekę. Teraz dopiero rzucił się w wodę i krótko potem stanął, ociekając wodą, u wejścia do obozu. Usłyszał słowa Joego:
— O nie, na Tomku można polegać, jak na sobie samym, Huck, z pewnością wróci! On nie zdezertuje! On wie, że toby było straszną hańbą dla pirata, a na coś podobnego jest za dumny. Coś on w tem miał, tylko nie wiem, co?
— Ale te rzeczy już chyba do nas należą?
— Prawie, ale jeszcze niezupełnie. Pismem swojem oznajmia, że tak, ale dopiero, gdyby do śniadania nie powrócił.
— Co się niniejszem stało! — zawołał Tomek z nadzwyczaj dramatycznym akcentem, wchodząc efektownie do obozu.
Zaraz zakrzątnięto się około wystawnego śniadania, składającego się ze słoniny i ryb, a gdy chłopcy rzucili się na jadło, Tomek z rozmaitemi dodatkami opowiadał swoje przygody. Gdy relacja się skończyła, zamienili się w dumną gromadką bohaterów. Potem Tomek zaszył się w zaciszne, cieniste ustronie, by spać aż do południa, a reszta piratów wybrała się na odkrycia i na ryby.