Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czała, rzucała się niespokojnie i przewracała z boku na bok. Wreszcie uspokoiła się i tylko lekko wzdychała przez sen. Teraz Tomek cichutko wyszedł z ukrycia, podniósł się powoli tuż przy łóżku, zasłonił świecę ręką i przyglądał się ciotce. Serce jego pełne było współczucia. Wyciągnął swój sykomorowy zwitek i położył go obok świecy. Ale coś mu przyszło do głowy, zastanowił się. Nagle twarz mu zajaśniała jakiemś cudownem rozwiązaniem zagadnienia: włożył szybko korę do kieszeni, pochylił się nad ciotką, ucałował jej zwiędłe usta i wysunął się cichutko, zamykając drzwi za sobą.
Krętemi drogami dostał się zpowrotem do miejsca postoju parowca. Nikogo tam nie było, więc śmiało wszedł na pokład, bo wiedział, że prócz wartownika, który zawsze siedział w kajucie i spał jak kamień, statek cały jest pusty. Odwiązał łódkę od rufy, wskoczył w nią i począł ostrożnie wiosłować w górę rzeki. Gdy wydostał się milę ponad miasto, skierował się wpoprzek rzeki, nieco naukos, wiosłując z całej siły. Miejsca, gdzie można było wylądować, nie chybił o włos — dokazanie takiego dzieła nie było dla niego nowością. Miał ochotę zająć łódkę i w ten sposób to uzasadniał, że możnaby ją uważać za okręt, a tem samem za legalną zdobycz pirata; lecz wiedział, że przetrząśniętoby w jej poszukiwaniu całe wybrzeże, co mogłoby się skończyć niepożądanem odkryciem. Wyskoczył więc na brzeg i wszedł w las. Usiadł, odpoczywał długo, broniąc się ostatnim wysiłkiem przed sennością, wreszcie powlókł się dalej, śmiertelnie znużony.