Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jąca sława! To było coś wspaniałego! Czasem, mimo wszystko, warto być piratem!
Gdy zapadł zmrok, parowiec powrócił do swego zwykłego zatrudnienia, a łodzie odpłynęły. Piraci wrócili do obozu. Serca rozpierała im duma z powodu nowej swej wielkości i tego wspaniałego zamieszania, jakie spowodowali. Nałowili ryb, przyrządzili wieczerzę, spożyli ją, a potem zabawiali się zgadywaniem, co tam w mieście o nich myślą i mówią. Wielkiem zadowoleniem napełniało ich malowanie sobie obrazów ogólnego zamętu i rozpaczy na ich rachunek, i przyglądanie się tym obrazom z ich własnego punktu widzenia.
Lecz gdy mroki nocy zaczęły ich otulać, ja koś jeden po drugim milknął i siedzieli zapatrzeni w ogień z nieprzytomnym wyrazem, gdyż myślami błądzili daleko... Podniecenie minęło, a Tomek i Joe nie mogli odpędzić od siebie myśli, że pewne osoby w domu z pewnością nie są tak zachwycone tym wspaniałym figlem, jak oni. Zbudziły się jakieś trwożne przeczucia, opanowcł ich niepokój, stali się jacyś osowiali, wbrew woli wydarło się kilka westchnień. Joe odważył się na nieśmiały, okrężny „rekonesans“, by zbadać, jakby się inni zapatrywali na powrót do cywilizowanego świata... niekoniecznie zaraz, ale...
Tomek zmiażdżył go wzgardliwym śmiechem. Huck, który jeszcze nie odkrył swych kart, przeszedł na jego stronę. Joe pośpieszył zaraz ze złożeniem odpowiedniego „oświadczenia“ i był szczęśliwy, że wyszedł z tej opresji tylko z małą plamą tchórzowskiej tęsknoty za domem, plamą, która