Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

za mojem zdaniem słowa, jakie nad nim wymawiają, zanim go wypuszczą.
— Ależ oni przecież nad chlebem nic nie mówią, — rzekł Huck, — przyglądałem się im, i widziałem, że nie.
— No, to bardzo dziwne! — odpowiedział Tomek. — Ale być może, że mówią coś pocichu. Zcałą pewnością. To wie każde dziecko!
Inni zgodzili się, że w tem, co mówił, jest dużo racji, bo skądżeby głupi kawałek chleba, niepouczony odpowiednio zapomocą zaklęcia, mógł zachowywać się tak rozumnie, gdy ma spełnić tak ważne zadanie?
— Dalibóg, chciałbym tam być! — oświadczył Joe.
— Ja także! — przyłączył się Huck.
— Dałbym wiele za to, by wiedzieć, kto to.
Chłopcy nasłuchiwali dalej i czekali. Nagle myśl, jak błyskawica, rozświetliła objawieniem mózg Tomka, i zawołał:
— Chłopcy, wiem, kto utonął! My!
Poczuli się w jednej chwili bohaterami. Toż to był świetny triumf! Więc ludzie w mieście odczuli ich brak; byli pogrążeni w żałobie! z powodu nich serca pękały, płynęły strumienie łez; ozwały się wreszcie oskarżające wyrzuty sumienia na wspomnienie złego obchodzenia się z tymi biednymi chłopakami, którzy poszli na zagładę; spóźnione żale i zgryzoty dręczyły ich teraz. A co najcudowniejsze: ci przepadli bez wieści byli teraz na ustach całego miasta, byli przedmiotem zazdrości wszystkich chłopców, dokąd tylko sięgnęła ich olśniewa-