Strona:Przygody Tomka Sawyera tłum. Tarnowski.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tymczasem ptaki darły się w niebogłosy. Drozd szyderca, figlarz wśród ptaków północy, usiadł na drzewie, nad głową Tomka, i w radosnym zachwycie naśladował trele swoich sąsiadów.Z przeraźliwym wrzaskiem sfrunęła nadół sójka, niby niebieska błyskawica, usiadła na gałęzi tak blisko chłopca, że mógł ją prawie ręką dosięgnąć, przechyliła główkę z zaciekawieniem i pożerała wprost oczyma nieznanych przybyszów. Ruda wiewiórka i jakiś grubawy przedstawiciel rodziny gryzoniów przypadły w susach, przysiadając od czasu do czasu, by obejrzeć sobie chłopców i coś między sobą poplotkować, bo dzikie stworzenia widocznie nie widziały jeszcze ludzkiej istoty i nie wiedziały właściwie, czy mają się bać, czy nie. Cała przyroda jak długa i szeroka była już obudzona. Kipiało w niej życie. Długie strzały słońca przebijały wszędzie gęste listowie, wpobliżu fruwały motyle.
Tomek obudził piratów. Natychmiast pognali z radosnem pohukiwaniem ku rzece i w kilka minut później rozebrani pluskali w płytkiej, przezroczystej wodzie rozległej ławicy, goniąc się i przewracając. Nie odczuwali najmniejszej tęsknoty za miasteczkiem, które tam daleko, po drugiej stronie majestatycznego przestworu wód, leżało jeszcze w głębokim śnie. Jakaś zabłąkana fala czy może lekki przypływ wody porwał ich tratwę, ale to ich zupełnie nie zmartwiło; strata ta była bowiem jakby spaleniem mostu między nimi, a cywilizowanym światem.
Wrócili do obozowiska cudownie odświeżeni,